Podróż z Jodhpuru do Jaisalmeru była straszna. Po pierwsze pociąg przyjechał z 2 godzinnym opóźnieniem, wagony były pozamieniane (S1 z S4) a pół drogi tak się kurzyło że prawie nie widzieliśmy się nawzajem i siedzieliśmy w maseczkach. Wszystko mamy potwornie ukurzone. Mieliśmy zarezerwowany hotel, ale nikt z niego nie czekał na nas na dworcu. Zgarnął nas facet który zaoferował nam podwózkę do hotelu i jednocześnie namowił nas na swój dużo tańszy hotel. Zaproponował nam również wycieczkę na pustynię.
Najpierw jechaliśmy 60 km jeepem, potem 2 godziny na wielbłądzie (nasz pierwszy raz) a na samym końcu zjedliśmy pyszną tadycyjną kolację przygotowaną nad ogniskiem na wydmach. Mimo że byliśmy wożeni całe popołudnie to do hotelu wróciliśmy zmęczeni.
Każde z nas miało swojego wielbłąda, Agnieszki (Lala) wcale nie chciał się słuchać i cały czas zbaczał z drogi. Ja ujarzmiłem to dzikie zwierze (Michael) i już po kilkudziesięciu metrach wiedział kto jest Panem sytuacji. Najbardziej dzikiego wielbłąda miał nasz przewodnik bo był młody i dopiero się uczył. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze typowe zabudowania pustynne gdzie miła rodzina poczęstowała nas czaj-em (przesłodzona herbata z mlekiem i przyprawami).
Najfajniejsze było to że po drodze nie spotkaliśmy żadnych innych turystów i mogliśmy podziwiać przez to piękno pustyni.