Podróż do Sawai zajęła nam znaaccczzzznie więcej czasu niż sobie zaplanowaliśmy na poczatku. Wszystko wyglada super, autobus do Brathopur, dalej do Sawai pociągiem i o 21 na miejscu. Autobus w porzadku dowiózł nas na miejsce godzinę przed planowanym odjazdem pociągu. Weszliśmy na stację, sprawdziliśmy na tablicy, wszystko sie zgadza. Czekamy sobie grzecznie, ale zamiast pociagu Pani ogłasza, że będzie on opóźniony o 3 godziny. Zmartwiliśmy sie troche, że dojezdzajac na miejsce nie będzie miał nas kto odebrać, ale w końcu to Indie i opóźnienia sie zdarzają. Po 3 godzianach, kolejne ogloszenie, że nasz pociag przyjedzie z kolejnym 2 godzinnym opóźnieniem. W rezultatcie nasz pociąg przyjechał z 10 godzinnym opóźnieniem, nie mamy pojęcia jak daliśmy radę tyle wysiedzieć na tej stacji w tej zabitej dechami dziurze. Sławek zaprzyjaźnił się z połową osób czekających na swoje pociągi. W pewnym momencie wyglądał jak jakieś guru: siedział po turecku na środku peronu, a jakieś 30 osób słuchało odpowiedzi na zadawane pytania, zresztą co chwila padały podobne. Miałam ochotę wyjąć aparat i zrobić zdjęcia, ale trochę się bałam, bo byliśmy jedynymi białymi na stacji.
O 7 rano byliśmy wreszcie w hotelu. Po małych problemach z zameldowaniem się, wykąpaliśmy, zjedliśmy śniadanko i padliśmy strasznie zmęczeni.
Sawai wydaje się sympatycznym miejscem, cichym i dającym odpocząć od zgiełku.